Robert Zemeckis, reżyser znany z eksperymentalnych podejść do kina, w swoim najnowszym dziele „Here. Poza czasem” postawił na wyjątkowy koncept, który z miejsca wyróżnia tę produkcję. Jednak ponowne połączenie sił ekipy Forrest Gumpa (Zemeckis, Roth, Hanks, Wright) nie przyniosło tym razem tak wielkiego sukcesu, jakiego oczekiwano, a fantastyczny w teorii zamysł stał się przykładem przerostu formy nad treścią.
Pomysł na wizualne przedstawienie Here. Poza Czasem zaskakuje od pierwszych sekund, gdy okazuje się, że nieliniowym zapisem obrazu przenosić będziemy się od prehistorii i dinozaurów, przez wiktoriańskie czasy, do współczesności za pomocą jednego punktu widzenia: niejako jednej kamery ustawionej w jednym punkcie, która obserwuje jej zmieniające się na przestrzeni wieków otoczenie; ona, tkwiąca nieruchomo, a jedynym, co się porusza, jest czas; pozwala, by wokół niej wybudowano dom, będący od teraz naszym narratorem; staje się świadkiem ludzkich dramatów, radości i codziennych wydarzeń. To odważne rozwiązanie, inspirowane powieścią graficzną Richarda McGuire’a, pozwala widzowi zyskać poczucie ciągłości czasu i przemijania, co jest największym atutem filmu. Efekty wizualne, w tym technologiczne „odmładzanie” i „postarzanie” aktorów, zostały zrealizowane z dużą precyzją, co dodaje produkcji wiarygodności i estetycznej głębi (chociaż dorosły głos Toma Hanksa za nic nie pasuje do jego młodej postaci).
Niestety, pomimo imponującego pomysłu, film nie do końca spełnia pokładane w nim nadzieje. Fabuła, choć pełna wzruszających momentów, szybko staje się przewidywalna i melodramatyczna, bowiem opiera się na przedstawieniu zwyczajnego życia zwyczajnych ludzi i związanych z tym problemów: miłości i narodziny, choroby i rozstania, problemy w pracy, w relacjach, w sobie samym. Skakanie na linii czasu prezentuje co prawda różnorodność tych tematów, stanowi kontrapunkty, ale nie pozwala widzowi zaangażować się w żadną z historii, nie łączy ich wzajemnie poza faktem, że każda z przedstawionych rodzin zamieszkiwała ten sam dom. Zemeckis zbyt mocno polega na emocjonalnym szantażu, mnożąc sceny przepełnione smutkiem i nostalgią, które momentami wydają się przesadzone i niepotrzebnie łzawe, bo bez wcześniejszego utworzenia więzi między bohaterem a odbiorcą nie są one tak dotykające, jak mogłyby być. Krytycy zwracają uwagę, że reżyser skupia się głównie na sentymentalnych obrazkach, zamiast eksplorować bardziej złożone tematy, co sprawia, że historia, mimo swej uniwersalności, nie porywa i nie wybrzmiewa z niej żaden morał poza standardowym "czas płynie".
Aktorstwo Toma Hanksa i Robin Wright to jeden z mocniejszych punktów filmu. Oboje wypadają wiarygodnie na różnych etapach życia swoich postaci, ale na pochwałę zasługuje także Paul Bettany, który zapadł mi w pamięci znacznie silniej, niż pozorni główni bohaterowie opowieści (i po WandaVision ma już wprawę w przenikaniu przez czasy).
Podsumowując, „Here. Poza czasem” to ciekawy eksperyment formalny, który zachwyca od strony wizualnej i koncepcyjnej, ale zawodzi pod względem głębi i fabularnej świeżości. Dla fanów kina kontemplacyjnego, slow cinema, może być to jednak wartościowe doświadczenie, które skłoni do refleksji nad ulotnością życia i wzruszy.
Za możliwość zobaczenia filmu przed premierą dziękuję Monolith Films · współpraca reklamowa ·
Zaobserwuj!