Mimo że widziałam na żywo już dziesiątki różnych musicali, na żaden inny tytuł nie wracałam tak często. Mam na koncie jakieś dziesięć piętnaście dwadzieścia wizyt na Rapsodii z Demonem i pewnie znam już całe libretto na pamięć, nie wspominając o tekstach piosenek Queen, na podstawie których powstała ta produkcja. A jednak – a może właśnie dzięki temu – wciąż nie odczuwam znużenia, wciąż chcę tam wracać. Co wyjątkowego jest w tym show?
Po raz pierwszy progi warszawskiego Teatru Rampa przekroczyłam ponad dwa lata temu. Wybrałam się wtedy na Rapsodię z całkowicie czystą głową, bez większych oczekiwań, jedynie ze skromną wiedzą, że będzie to musical wykorzystujący muzykę grupy Queen. Nie spodziewałam się wielkich fajerwerków tym bardziej, że w tamtym czasie o tej produkcji wcale nie było głośno, a bilety na naprawdę dobre miejsca udało mi się kupić jeszcze dzień przed spektaklem.
Najkrótszą i najbardziej dobitną recenzję niech stanowi fakt, że aktualnie bilety na Rapsodię wyprzedają się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
A ZACZYNA SIĘ TAK...
Od 2015 roku wielu widzów pojawiło się na Rapsodii bo ich zmusiłam zachęconych możliwością usłyszenia na żywo muzyki Queen. Oczekiwania są różne, czasem wręcz połączone z obawami o sposób prezentacji tej ikony kultury; przede wszystkim jednak wszelkie porównania do Freddiego, jego głosu czy wyglądu, są tu zbędne, ponieważ nie jest to musical o Mercurym – nikt tam go nie udaje i nie próbuje naśladować. Jak w typowym jukebox musical artyści serwują nam własne interpretacje utworów (kierownictwo muzyczne – Jan Stokłosa), których tekst stanowi część opowiedzianej i całkowicie oderwanej od biografii członków zespołu historii. Jednocześnie całość przybiera formę show lub performance tak, by pozwolić publice szaleć i tańczyć i krzyczeć poczuć się jak na koncercie i dać jej jak najwięcej rozrywki (Michel Driesse – reżyseria, Katarzyna Kraińska – scenariusz).
Podczas widowiska śledzimy losy Erwina (Kuba Molęda), młodego muzyka, który chce osiągnąć coś więcej, niż tylko śpiewać "do kotleta" w przydrożnym barze i pragnie naprawić świat za pomocą własnej twórczości. Razem z nim wyżyć z muzyki próbuje jego wierny przyjaciel Kacper (Maciej Pawlak/Sebastian Machalski), skupiając się na stworzeniu jak najlepszych i przepełnionych metaforami tekstów piosenek, bo polisemiczność ważna rzecz. Gdy na ich drodze pojawi się początkująca dziennikarka Ida (Natalia Piotrowska/Wiktoria Jabłońska), Erwin zauważa, że droga do popularności jest wyjątkowo kręta. Postanawia więc zawrzeć pakt z demonicznym Mistrzem (Jakub Wocial/Sebastian Machalski), który jest złotą rybką z trzema życzeniami do rozdysponowania dzięki któremu piosenkarz otrzymuje własną Krainę Marzeń i zaczyna realizować swoje ambicje. Tylko... Jakim kosztem?
ZOBACZ TAKŻE: Co jest nie tak z filmem Bohemian Rhapsody?
OBSADA ZMIENIA RAPSODIĘ...
Jak już kiedyś wspominałam, interpretacja i fakt, że dwie osoby mogą zaprezentować ten sam tekst w zupełnie inny sposób, jest dla mnie cudownym zjawiskiem. Rzadko kiedy w teatrze daną rolę przez lata, dzień w dzień, odgrywa tylko i wyłącznie jeden i ten sam człowiek – przetasowania w obsadzie się zdarzają. Jeżeli kilku aktorów tworzy jedną kreację w identyczny sposób, zaczyna mi się ona wydawać płaska i sztuczna. Dodanie do historii czegoś od siebie na tyle, na ile pozwala na to scenariusz, chociażby w tonie głosu czy gestykulacji, ukazanie fragmentu własnej ekspresji i osobowości, wzbogaca daną postać. Tak się składa, że częste wizyty na Rapsodii pozwoliły mi na zaobserwowanie niemal wszystkich możliwych konfiguracji obsad (niemal, bo nie udało mi się trafić na Macieja Pawlaka w roli TV Hosta oraz na nową Królową, Agnieszkę Niemiec). Największe różnice w sposobie przedstawienia swojej postaci przez różnych aktorów, mimo wypowiedzenia dokładnie tych samych słów, odkryłam u Mistrza oraz Kacpra. Jednocześnie chciałam zaznaczyć, że tu żaden odtwórca roli nie okazał się lepszy lub gorszy – swój aktorski i wokalny obowiązek wszyscy, ku uciesze publiki, spełniają w stu procentach; po prostu wykreowane przez nich charaktery odznaczają się innymi cechami i mogą budzić w widzach odmienne emocje. Trafienie na zmienników sprawiło, że nie tylko inaczej patrzyłam na danego bohatera i jego motywacje, ale i cały spektakl nabierał innego wydźwięku. A szczerze to uwielbiam. Pamiętajcie, że Maruda ma dziwne poczucie humoru i jest mistrzem nadinterpretacji i zbytniego doszukiwania się... wszystkiego.
Tytułowego Demona odgrywają zamiennie Jakub Wocial, laureat nagrody im. Jana Kiepury dla najlepszego wokalisty musicalowego, autor płyty Dream of Broadway, teatralny Jean Valjean, Sierżant Pepper, Jezus czy Herbert oraz Sebastian Machalski, wokalista, aktor teatralny i dubbingowy, rampowy Judasz, Polityk, Taksówkarz i najprawdziwszy Freddie Mercury. Mistrz w wykonaniu Jakuba Wociala jest mroczny, gniewny i porywczy, a zarazem nad wyraz dostojny. Można odnieść wrażenie, że wciąż coś rozważa i snuje kolejne intrygi, diabelnie poważnie traktując misję manipulowania Erwinem i przeciągnięcia go na swoją stronę. Ten Demon usiłuje zrobić wszystko, by zwyczajni, przeciętni i nijacy śmiertelnicy, którymi gardzi i na których patrzy z góry, nie zniweczyli jego planów związanych z objęciem władzy nad kolejnymi istnieniami. Mistrz Sebastiana Machalskiego to postać drapieżna, pewna swojego zwycięstwa, wręcz zaskoczona samym pojawieniem się myśli o ewentualnej porażce. Postać, która spogląda na ludzi od niechcenia i z litością wymalowaną na twarzy prezentuje swoje znudzenie ich naiwnością i kruchym żywotem. U tego Demona wyrazista mimika w połączeniu z modulacją głosu stwarza wrażenie, jakby fucha diabła go co najmniej bawiła, a znęcanie się nad tymi malutkimi, ograniczonymi ludzikami z Ziemi sprawiało mu ogromną radość.
Gdy Mistrz pojawia się przy "Headlong" i opisuje Kacpra słowami "głupi jest, myśli, że cię rozumie", za zachowaniem Demona Jakuba Wociala kryje się nacisk i przekaz nie słuchaj go, pamiętaj, że to ja ci pomagam, ja kieruję twoim życiem, tymczasem w wypowiedzi Demona Sebastiana Machalskiego można wyczuć prześmiewczy ton i oooo, on jest taki uroczo naiwny, ponabijajmy się, a potem wróćmy do podbijania świata, ok?. Gdy w końcowej scenie na twarzy Mistrza w wykonaniu Sebastiana widoczne jest zaskoczenie Jak to możliwe, że on do tego doszedł?! Przecież jestem niezniszczalny! Co przeoczyłem?, kreacja Mistrza w interpretacji Jakuba wskazuje bardziej na myśl Szlag. Jednak na to wpadł. Trzeba było użyć przemocy. Niby ta sama postać, a tak wiele można z niej wyczytać i tak trudno jednoznacznie powiedzieć, w której wersji jest bardziej przerażająca i dająca do myślenia.
Gdy Mistrz pojawia się przy "Headlong" i opisuje Kacpra słowami "głupi jest, myśli, że cię rozumie", za zachowaniem Demona Jakuba Wociala kryje się nacisk i przekaz nie słuchaj go, pamiętaj, że to ja ci pomagam, ja kieruję twoim życiem, tymczasem w wypowiedzi Demona Sebastiana Machalskiego można wyczuć prześmiewczy ton i oooo, on jest taki uroczo naiwny, ponabijajmy się, a potem wróćmy do podbijania świata, ok?. Gdy w końcowej scenie na twarzy Mistrza w wykonaniu Sebastiana widoczne jest zaskoczenie Jak to możliwe, że on do tego doszedł?! Przecież jestem niezniszczalny! Co przeoczyłem?, kreacja Mistrza w interpretacji Jakuba wskazuje bardziej na myśl Szlag. Jednak na to wpadł. Trzeba było użyć przemocy. Niby ta sama postać, a tak wiele można z niej wyczytać i tak trudno jednoznacznie powiedzieć, w której wersji jest bardziej przerażająca i dająca do myślenia.
Kacper, jako przyjaciel głównego bohatera, otrzymał w musicalu rolę tej bardziej roztropnej postaci, która nie ugania się za sławą i pieniędzmi, a szczerze próbuje pomóc zagubionemu Erwinowi. Gdy wciela się w niego Maciej Pawlak, aktor i wokalista, m.in. musicalowy Piotr, Lucas, Carlos, Emmett, Michael, Marynarz i człowiek od najlepszych konferansjerek ever, Kacper staje się osobą uznającą muzykę za dodatkową pasję, a nie jedyny i główny cel w życiu. Tym bardziej nie może zrozumieć niejednoznacznego zachowania kumpla, który gotów jest zaprzedać duszę diabłu, by tylko osiągnąć sukces. Zarazem to takie promienne słoneczko Rapsodii to taki wyluzowany, spontaniczny, chłopięcy i pozytywnie roztrzepany fan Królowej zachwycony i onieśmielony jej obecnością. Śpiewanie i tworzenie kolejnych utworów sprawia mu niemałą frajdę i ma się wrażenie, że w każdej chwili może wyskoczyć na scenę z uśmiechem na ustach wykrzykując "chodź! Napiszemy piosenkę! Będzie fajnie!". Kacper w wykonaniu Sebastiana Machalskiego wydaje się być poważniejszym, bardziej ułożonym i krytycznym wobec siebie i innych "przeintelektualizowanym niewolnikiem imperatywu hipsterskiego". To inteligent i idealista zorientowany na główny życiowy cel, któremu całkowicie się poświęca – czyli na muzykę. Podchodzi do niej racjonalnie i rzetelnie, z pełną odpowiedzialnością i przywiązuje wagę do tego, co przekaże za jej pośrednictwem publice. Sprawia przy tym wrażenie nad wyraz świadomego swoich umiejętności oraz obranego punktu, do którego dąży, przez co Demonowi trudniej nim manipulować.
Gdy wydaje się, że Kacper Macieja mógłby piszczeć na widok Królowej i poprosić ją o autograf, Kacper Sebastiana sprawia wrażenie oniemiałego i zaskoczonego spotkaniem ze swoją inspiracją. Gdy ten pierwszy stara się pogodzić Erwina z Idą ze względu na uczucia i słyszy w głowie ciche awwww przy ich każdym spotkaniu, drugi zdaje się mówić kumplowi Opamiętaj się! Idź do niej i weź zjedz Snickersa, bo gwiazdorzysz!. Jednocześnie każdy z nich pokazuje się jako wierny i szczery przyjaciel, który nie zostawi swojego kompana w potrzebie.
ZOBACZ TAKŻE: Freddie Mercury żyje i śpiewa symfonicznie!
Gdy wydaje się, że Kacper Macieja mógłby piszczeć na widok Królowej i poprosić ją o autograf, Kacper Sebastiana sprawia wrażenie oniemiałego i zaskoczonego spotkaniem ze swoją inspiracją. Gdy ten pierwszy stara się pogodzić Erwina z Idą ze względu na uczucia i słyszy w głowie ciche awwww przy ich każdym spotkaniu, drugi zdaje się mówić kumplowi Opamiętaj się! Idź do niej i weź zjedz Snickersa, bo gwiazdorzysz!. Jednocześnie każdy z nich pokazuje się jako wierny i szczery przyjaciel, który nie zostawi swojego kompana w potrzebie.
ZOBACZ TAKŻE: Freddie Mercury żyje i śpiewa symfonicznie!
Jak wspomniałam, w tym wypadku nikt nie gra lepiej lub gorzej. Artyści swoją osobą kreują całkiem inne postacie i to, kto zostanie naszym ulubieńcem i która wersja przemówi do nas bardziej, jest w pełni indywidualną sprawą; zależy od własnych doświadczeń widza i jego wyobrażeń na temat idealnego odzwierciedlenia charakteru diabła czy przyjaciela od serca. Nie ukrywam jednak, że możliwość obserwowania umiejętności aktorskich, zauważenie tych drobnych różnic i tak odmienne podejście do jednej postaci ze strony kilku wykonawców to dla mnie zawsze niezapomniane doznanie.
... A RAPSODIA ZMIENIA MNIE
Musicale kochałam od zawsze, jednak to właśnie po zobaczeniu Rapsodii całkowicie się od nich uzależniłam. Nie tylko od musicali, ale też od tych niezwykle zdolnych artystów, których dzięki niej poznałam i których stalkuję rozwój kariery śledzę. Jeden tytuł, a jestem mu i jego twórcom wdzięczna, że zapoznał mnie z działalnością Teatru Rampa, pozwolił poznać wielu innych miłośników tego gatunku i otworzył serduszko również na kolejne wydarzenia, dzięki czemu jest ono teraz pełne mnóstwa wspomnień i wspaniałych chwil.
W zasadzie nawet ciężko powiedzieć, dlaczego to akurat Rapsodia z Demonem obudziła we mnie na nowo miłość do musicali i stała się dla mnie tak ważna. Może to właśnie Ci młodzi i piekielnie zdolni ludzie, których zobaczyłam i usłyszałam po raz pierwszy kilka lat temu i od razu zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, u licha, nie jest o nich głośniej? Może fakt, że do tych wyśmienitych głosów i choreografii (Santiago Bello) wystarczyło dodać kilka skrzyń na kółkach, by stworzyć niezwykły performance, bez zbędnego przepychu? A może to dlatego, że Rapsodia nie jest poważną produkcją o sztywnych ramach, a raczej interaktywnym show z wieloma improwizowanymi scenami? I dla takich scen chce się wracać wielokrotnie by sprawdzić, co wydarzy się tym razem. Bo Rapsodia, mimo scenariusza, nigdy, ale to nigdy, nie jest dwa razy taka sama i wychwytywanie tych małym niuansów sprawia mi ogromną radośći bywało mi smutno, że nie jestem tam codziennie i nie wiem, co dziś Kacper zaśpiewał w parku i czy tym razem Królowa wybrała frytki. Do tego całość nie wygląda, jakby aktorzy pracowali, tylko świetnie się bawili w grupie najlepszych przyjaciół. Widać radość, spontaniczność i da się wyczuć pozytywną energię przepływającą między nimi a publicznością i odwrotnie.
Pewnie nie jest to najlepszy musical, jaki możecie zobaczyć; zapewne ma wiele wad, niedociągnięć czy błędów logicznych – ale ja ich nie dostrzegam. Nie są one ważne. Nie myślę o nich, bo za każdym razem, gdy wybieram się na Rapsodię, nie zamierzam i nie chcę udawać krytyka. Po prostu wiem, że będę się świetnie bawić i naładuję swoje wewnętrzne baterie na kolejne miesiące. I już zawsze będę miała do tej produkcji ogromny sentyment.
W zasadzie nawet ciężko powiedzieć, dlaczego to akurat Rapsodia z Demonem obudziła we mnie na nowo miłość do musicali i stała się dla mnie tak ważna. Może to właśnie Ci młodzi i piekielnie zdolni ludzie, których zobaczyłam i usłyszałam po raz pierwszy kilka lat temu i od razu zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, u licha, nie jest o nich głośniej? Może fakt, że do tych wyśmienitych głosów i choreografii (Santiago Bello) wystarczyło dodać kilka skrzyń na kółkach, by stworzyć niezwykły performance, bez zbędnego przepychu? A może to dlatego, że Rapsodia nie jest poważną produkcją o sztywnych ramach, a raczej interaktywnym show z wieloma improwizowanymi scenami? I dla takich scen chce się wracać wielokrotnie by sprawdzić, co wydarzy się tym razem. Bo Rapsodia, mimo scenariusza, nigdy, ale to nigdy, nie jest dwa razy taka sama i wychwytywanie tych małym niuansów sprawia mi ogromną radość
Pewnie nie jest to najlepszy musical, jaki możecie zobaczyć; zapewne ma wiele wad, niedociągnięć czy błędów logicznych – ale ja ich nie dostrzegam. Nie są one ważne. Nie myślę o nich, bo za każdym razem, gdy wybieram się na Rapsodię, nie zamierzam i nie chcę udawać krytyka. Po prostu wiem, że będę się świetnie bawić i naładuję swoje wewnętrzne baterie na kolejne miesiące. I już zawsze będę miała do tej produkcji ogromny sentyment.
Dziękuję.
Pamiętajcie, że Maruda jest Wybredna, ale też Kulturalna, więc jak coś pomyśli, a potem stwierdzi, że tak nie wypada, że to zbytni heheszek, że się zapędziła, że może lepiej tego nie mówić publicznie, że źle zabrzmiało, że to nie pasuje do jej poważnej i dogłębnej analizy i może negatywnie wpłynąć na jej reputację jakby jakąś miała, to bierze pisaka i zaczyna kreślić te wszystkie słowa i zdania, które jej się niekontrolowanie wymsknęły. Deal with it.
Też kochasz musicale? Dołącz do grupy uMUSICALnionych!
Polub, by nie przegapić kolejnych materiałów!
- Judasz Iskariota Superstar czy Jesus Christ Superstar?
- Musicale charytatywnie – Moja Krew, Twoja Krew
- Rodzina Addamsów zje Ci mózg!
- Śledztwo w sprawie musicalu Twist and Shout
- Gadżety dla fanów Hamiltona
- Narodziny Gwiazdy – hit czy kit?
Zaobserwuj!